Obudził nas w piątek o świcie warkot silników samolotowych, lecących od strony zachodniej, od Babic, ku wschodowi, w stronę osiedla robotniczego na Kole.
Ciemne płaty i kadłuby samolotów, ich warkot, przypominający mruczenie kota, wreszcie oderwanie się dwóch bomb lotniczych, jak się wydawało, niemal nad naszymi głowami o jakie tysiąc metrów, przykuło nasze oczy i słuch. Patrzyliśmy jak urzeczeni! [...] Wybuch i słup piachu o kilkadziesiąt metrów od nas nastąpiły natychmiast po sobie. [...] Wojna rozpoczęta!
Warszawa, 1 września
Stefan Radliński, zbiór rękopisów Archiwum Państwowego m.st. Warszawy, sygn. 316.
Takiego nalotu, jak dziś, dotychczas nie było. [...] Nie można usiedzieć w domu. Każdy trzyma tobołek w ręku na wypadek, gdyby trzeba było uciekać. Stłoczeni w bramie, wszyscy stoją i nasłuchują. Serca walą. Słychać przeciągły gwizd — to bomba burząca przecina powietrze. Zanim się usłyszy huk jej wybuchu, mija straszna sekunda oczekiwania. W ciągu ułamka sekundy tysiące myśli przewijają się przez głowę, serce na chwilę przestaje bić [...], każdy kuli się w sobie, aby stać się mniejszym, jak najmniejszym, aby go bomba ominęła. Wszystko staje się obojętne — aby tylko nie w ten dom, nie w to mieszkanie, nie w kogoś z naszej rodziny!
Warszawa, 14 września
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, Ośrodek KARTA, Warszawa 2008.
Nareszcie skończyło się gorsze od wszystkiego oczekiwanie. Od rana wybrałem się do Grodziska. Pojechałem tramwajem do Groszewskiego po obierki. Wszędzie radość z powodu wszczęcia wojny, która przyniesie nam zjednoczenie. [...] Po godzinie szóstej odbył się pierwszy nalot dwóch bolszewickich samolotów na Warszawę. Na Zygmuntowskiej trafiono bombą dwa wagony piątki, gdzie miało zginąć wielu Polaków i dwóch Niemców. Pracowaliśmy potem w ogrodzie. Słychać było bliską kanonadę i wybuchy bomb.
Grodzisk Mazowiecki, 23 czerwca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Zaraz po śniadaniu wybrałem się do Grodziska. Ogromna masa pogłosek i wieści. Najbardziej smutne, że Warszawa jest znów bombardowana przez bolszewików. Bomby miały spaść na Krakowskim Przedmieściu przed apteką Wendy, na pałac Rady Ministrów, na Niecałej, na Placu Teatralnym, na Pradze, na Woli i na Okęciu, gdzie miała zostać trafiona wieża obserwacyjna. Konduktorzy i kolejki mówią o trwającym bombardowaniu Warszawy, Czystego i Ursusa, wskutek czego pociągi mają chodzić tylko do Pruszkowa. Mimo to widać ciągle przejeżdżające transporty wojskowe. Pod niebem wyją samoloty. Niemieckie aparaty lecą nisko. [...] Gdy wracałem do domu, ciągle słyszałem bliższe czy dalsze wybuchy, świadczące o ciągłych nalotach bolszewickich. Zdaje mi się, że jedna bomba padła w Grodzisku.
Grodzisk Mazowiecki, 24 czerwca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Od rana wybrałem się z Borkowskim do Wesołej obejrzeć plac. Idąc ciągle słyszałem odległą kanonadę. Warszawę zobaczyłem po raz pierwszy od wybuchu wojny z bolszewikami. Wszędzie widać przygotowania do obrony przeciwlotniczej i przeciwpancernej. Na kamienicach koło Dworca Głównego, na wieżyczkach mostu Poniatowskiego, na kracie mostu Kierbedzia ustawiają armatyprzeciwlotnicze. Na Pradze widziałem wykopane przyczółki mostowe i masy kozłów hiszpańskich. To samo wszędzie za Warszawą.
Warszawa. 7 lipca
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Warszawa przeżyła drugi nocny nalot, jeszcze straszniejszy niż pierwszy. W domu nikt nie spał z wyjątkiem mnie, który znowu obudziłem się nic nie wiedząc już po wszystkim i spałem do rana. Nazajutrz pojechałem o siódmej rano do szkoły na Saską Kępę. Już wtramwaju jakiś grubas opowiadał swoje wrażenia, gdy go alarmm przychwycił przy ostatnim pociągu. Na placu Trzech Krzyży, gdzie uciekł rikszą, naliczył 213 wybuchów. Bombardowano sejm, gdzie są koszary policji, oraz dzielnicę niemiecką nad Wisłą. Kolejka dojechała tylko do Grójeckiej, dalej bowiem tor przy Chałubińskiego został zasypany gruzami kamienicy. Wzdłuż całej niemal Alei Jerozolimskiej widać były ślady bombardowania. Widziałem zbombardowane jakieś zakłady samochodowe naprzeciw Towarowej, uszkodzone domy koło szpitala Czerwonego Krzyża i spalone dwa pawilony szpitala Dzieciątka Jezus. W ogóle najwięcej podobno dostało się szpitalom. Po tym drugim nalocie w Warszawie wybuchła pierwsza w tej wojnie panika. Gdy wracałem o pierwszej ze szkoły, gdzie miałem tylko jedną lekcję, kolejka była przepełniona, tak że policja odrywała uwieszonych. Pod wieczór podobno żandarmeria powstrzymywała uciekające tłumy, a kolejki chodziły tylko do Komorowa.
Warszawa, 4 września
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Przez cały tydzień miałem lekcje od ósmej. Ponieważ muszę wychodzić z domu na kolejkę już dwadzieścia przed ósmą, więc trzy noce spałem u Salonich. Z czwartku na piątek miały miejsce dwa nocne alarmy. Słychać było przelatujące samoloty, ale bomb nie rzucono. Z piątku na sobotę w nocy jeden samolot rzucił trzy bomby przed mostem linii średnicowej i uszkodził tor oraz słup z przewodami elektrycznymi. Przerażenie po pierwszych nalotach już minęło, ale podczas alarmu po raz pierwszy w czasie tej wojny byłem świadkiem niezwykłego zdenerwowania, prawie popłochu.
Warszawa, 12 września
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Ostatniej nocy obudził wszystkich domowników oprócz mnie i Dzidzi najpierw szum samolotów, a potem błyskawice i czerwone gwiazdy z towarzyszeniem nieustannych grzmotów nad Warszawą. Rano w Grodzisku dowiedziałem się już o szczegółach nalotu na Warszawę. Trwał mniej więcej od jedenastej do wpół do drugiej. Wielu zabitych wśród ludności polskiej. [...] W Grodzisku uzbrojono wszystkich „foksów” i wysłano do pilnowania stert ze zbożem, które podobno spłonęły już w wielu miejscach.
Pociągi z wojskiem jadą w obie strony.
Grodzisk Mazowiecki, 21 sierpnia
Stanisław Rembek, Dziennik okupacyjny, Warszawa 2000.
Wyszliśmy, gdy było już ciemno. Długą, przez Teatr Miejski i Daniłowiczowską doszliśmy do Banku Polskiego. Tam przesiedzieliśmy całą noc w dużej sali na parterze. Część chłopców była rozstawiona na stanowiskach, ale noc przeszła cicho. [...]
Od rana zaczęło się bombardowanie. Na szczęście bomby padały gdzieś dalej, ale kazano nam przejść na korytarz bliżej schronu, gdyż część budynku była do pierwszego piętra zniszczona. O 11-ej dużo osób poszło na Mszę św. do pobliskiej kaplicy na terenie Banku. [...] W pewnej chwili nadleciały znów samoloty. Wybuchy były bardzo silne i blisko. Po chwili przyniesiono wielu rannych, pomiędzy którymi był i ksiądz. Bomba trafiła w ołtarz podczas Podniesienia.
[...]
Tymczasem Niemcy przypuścili szturm. Walka toczyła się już w salach i korytarzach gmachu. Żołnierze ze stałej obsady, którzy mieli odpoczynek, zaczęli wiać. Punkt opatrunkowy się zwijał. Kucharz biegał w rozpaczy, gdyż właśnie przygotował świetny, niedzielny obiad!
Posłano po pomoc i amunicję, ale dowództwo odmówiło. Wkrótce jednak przyszedł mały oddziałek, z dziesięciu ludzi, nawet dobrze uzbrojonych, ale tylko na jedną godzinę.
[...]
Dla podniesienia psychiki walczących „Antoni” kazał dawać obiad. Chłopcy wpadali po jednym na chwilę, aby tylko zdążyć przełknąć trochę „świątecznego” obiadu.
Warszawa, 20 sierpnia
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.
Po szóstej wyszliśmy na Długą. Tutaj tłum zalegał całą szerokość ulicy i pobliskie ruiny. Zwątpiłyśmy w ogóle w możliwość przejścia do kanału. Co gorsza, że było tu jeszcze mnóstwo rannych i sanitariuszek. Szeregi żołnierzy i cywilów stały od Placu Krasińskich aż po Barokową i dalej.
Gdy uprzytomniłam sobie, że o 7-mej nadlecą, jak co dzień, samoloty i zaczną bombardować i strzelać z broni pokładowej, wiedziałam, jaka będzie masakra. Co gorsza, że nie było sposobu, aby tego uniknąć. Do kanału nie wpuszczono tymczasem nikogo, gdyż Niemcy podpalili w nim benzynę.
Niedaleko usłyszeliśmy pojedyncze karabinowe strzały. Kilku chłopców pobiegło obsadzić najbliższe barykady, aby nie dopuścić do obstrzału na Długą.
Zbliżała się godzina siódma.
Punktualnie co do minuty zwarczały niedaleko samoloty. Tłum zafalował. Zaczęto pchać się do domów, w ruiny lub chociaż bliżej ścian. Ranni, podtrzymywani przez sanitariuszki, kulili się jak najniżej, zasłaniając głowy rękami. Nikt nie chciał jednak opuścić miejsca, z którego miał się wydostać kanałami na wolność.
[...]
Po 15 minutach nastąpił następny nalot. Powtarzały się one teraz już regularnie. Po każdym z nich wybiegałyśmy ogłuszone i zamroczone na ulicę, gdyż przy rosnącym niebezpieczeństwie zaczęto wpuszczać do kanału.
W międzyczasie dużo cywilów wystraszonych nalotami powróciło do swych nor, woląc czekać w nich na Niemców niż zginąć w ostatniej chwili od bomby. Widziało się też żołnierzy przebierających się w cywilne ubrania. Nie wytrzymali oni już nerwowo i zrezygnowali z możliwości uratowania się.
Jakiś gruby człowiek w cywilu stanął na występie muru i zaczął wołać, starając się przekrzyczeć tłum: „Żołnierze! - to zdrada. Jesteśmy już otoczeni! Przebierajcie się i chowajcie, bo tymi kanałami nikt z nas się nie wydostanie!”.
Warszawa, 2 września
Teresa Potulicka-Łatyńska, Dziennik powstańczy 1944, Warszawa 1998.